piątek, 21 grudnia 2012
Karmel piecze pierniki
Przepis w oryginale z książki Łasuch Małgorzaty Musierowicz
30 dkg miodu sztucznego silnie podgrzać trzeba z 1/2 kostki masła, 20 dkg cukru, aż do rozpuszczenia tego ostatniego, ochłodzić. Do miski przesiać 1/2 kg mąki i dodać przestudzony miód z cukrem, 1 jajko oraz dwie torebki przyprawy korzennej do pierników. Wreszcie jedną paczkę proszku do pieczenia, zmieszanego z łyżką mąki. Teraz następuje ważna czynność- zagniatanie ciasta. Należy je wyrabiać tak długo, aż zacznie przejawiać pewną elastyczność- co oznacza, że przestanie przylepiać się do rąk, nóg, stolnicy i wszystkiego co wokół. Gładkie i zwarte ciasto toczy Tosia w kulę, po czym wysyła Marmaciątka, by się doprowadziły do porządku, gdyż takimi oblepionymi łapami nic nie da się robić. Przerwę tę wykorzystuje sprytnie na poczynienie niezbędnych przygotowań. Szybko rozwałkowuje część ciasta na stolnicy, jeszcze kawałek - na dużej deseczce, wiedząc że nad tym samym kawałkiem dziateczki z pewnością się pokłócą. Mając przygotowane dwa stanowiska, smaruje tłuszczem 2 lub 3 blachy, ustawia jedną między stanowiskami, przygotowuje foremki i woła Marmaciątka.Teraz zaczyna się wielka zabawa. Po wycięciu kilku chwiejnych serduszek i krzywych gwiazdeczek Marmaciątka nużą się monotonią form i przechodzą do twórczości wlasnej. Ja zrobię gwiazdora!- wrzeszczy Tomcio. - A ja- aniołeczka! -sepleni Romcia. Po czym lepią niezdarne kluchy z grubymi nochalami, obsmarowując się na nowo od stóp do głów./.../
Po upieczeniu /trzeba ich naprawdę pilnować, żeby się nie przypaliły! Temperatura 180 stopni/ zostawia się je na blasze, żeby nie powyginały się zbytnio. Nazajutrz pokrywa się pierniczki lukrem czekoladowym, różowym /cukier puder +sok z buraka/, żółtym /cukier puder+sok z marchewki/, wtyka się w ten lukier różne kolorowe cukiereczki- groszki, orzechy, migdały, posypuje się kolorowym maczkiem. /.../
w Bazarze
Pan J. już od dawna chciał tam zjeść, mnie również ciekawiło to miejsce. Tak więc kiedy w czwartkowy wieczór wracaliśmy głodni z teatru zapadła decyzja aby tam zajrzeć. Wcześniej w ręce wpadło nam menu, które jak się okazało mogliśmy sobie zabrać /świetna reklama/. Potrawy, o których przeczytaliśmy bardzo nas zachęciły, a i ceny nas bardzo nie przeraziły. Tak więc nie pozostało nic innego jak w końcu tam zawitać. Było już po godzinie 21, tak więc obawialiśmy się, iż kuchnia może być już zamknięta, jednak co nas mile zaskoczyło nie było problemu z serwowaniem jedzonka. Ja zamówiłam Dauphine i sosem ze smardzy smażony na klarowanym maśle filet ze świeżego sandacza, podawany na
puree z selera aromatyzowanego brązowym masłem, z ziemniaczanymi
"ptysiami" i sosem ze smażonych smardzów z szalotką i demi glace z
kurczaka.
Pan J. zamówił żeberka wieprzowe macerowane w lekkiej solance i korzennych
przyprawach, a następnie długo pieczone w dużej ilości cebuli i kminku,
podawane z kremowymi ziemniakami puree oraz kiszoną kapustą duszoną w
białym winie, aromatyzowaną świeżym tymiankiem.
Zanim zaczęliśmy konsumpcję otrzymaliśmy prezent od szefa kuchni- krem z pietruszki. Była to pyszna pianka podana w małych kieliszkach o delikatnym pietruszkowym smaku. Bardzo miły i smaczny początek. Na danie główne oczekiwaliśmy ok. 20-30 minut. W międzyczasie pilnie studiowaliśmy menu. Gdyż mieszczą się w nim opisy nie tylko serwowanych potraw, ale również bardzo ciekawa historia Bazaru. Ten neoklasycystyczny budynek powstał w 1838 roku nie tylko po to aby funkcjonować jako hotel, miał też wspierać wiele społecznych inicjatyw i pielęgnować polskie tradycje. Nie będę wyliczać ile tytułów prasowych tam powstało, czy też ile towarzystw miało tam swoją siedzibę. Poczytajcie menu kiedy tam będziecie, a wtedy dowiecie się wszystkiego ze szczegółami.
W końcu dotarło do nas danie główne. Moja ryba była przepyszna, dodatek sosu grzybowego wbrew moim obawom komponował się z całą resztą bardzo zgrabnie. Pan J. również chwalił swoje żeberka.
Jeśli chodzi o wystrój to jest dość elegancki, ale bez nadmiernie paraliżującej pompy. Powiedziałabym, iż jest przytulnie, nieco w starym stylu. Miło tam posiedzieć zarówno przy obiedzie jak i na kawie i ciastku.
Obsługa młoda, sympatyczna, dość zwinnie się uwijająca.
Restauracja BAZAR 1838
ul. Paderewskiego 8
61-770 Poznań
danie obiadowe 18-85 zł /każdy znajdzie coś na swoją kieszeń/
ps. Jeśli chcecie zamówić wino weźcie karafkę wychodzi najekonomiczniej.
Zanim zaczęliśmy konsumpcję otrzymaliśmy prezent od szefa kuchni- krem z pietruszki. Była to pyszna pianka podana w małych kieliszkach o delikatnym pietruszkowym smaku. Bardzo miły i smaczny początek. Na danie główne oczekiwaliśmy ok. 20-30 minut. W międzyczasie pilnie studiowaliśmy menu. Gdyż mieszczą się w nim opisy nie tylko serwowanych potraw, ale również bardzo ciekawa historia Bazaru. Ten neoklasycystyczny budynek powstał w 1838 roku nie tylko po to aby funkcjonować jako hotel, miał też wspierać wiele społecznych inicjatyw i pielęgnować polskie tradycje. Nie będę wyliczać ile tytułów prasowych tam powstało, czy też ile towarzystw miało tam swoją siedzibę. Poczytajcie menu kiedy tam będziecie, a wtedy dowiecie się wszystkiego ze szczegółami.
W końcu dotarło do nas danie główne. Moja ryba była przepyszna, dodatek sosu grzybowego wbrew moim obawom komponował się z całą resztą bardzo zgrabnie. Pan J. również chwalił swoje żeberka.
Jeśli chodzi o wystrój to jest dość elegancki, ale bez nadmiernie paraliżującej pompy. Powiedziałabym, iż jest przytulnie, nieco w starym stylu. Miło tam posiedzieć zarówno przy obiedzie jak i na kawie i ciastku.
Obsługa młoda, sympatyczna, dość zwinnie się uwijająca.
Restauracja BAZAR 1838
ul. Paderewskiego 8
61-770 Poznań
danie obiadowe 18-85 zł /każdy znajdzie coś na swoją kieszeń/
ps. Jeśli chcecie zamówić wino weźcie karafkę wychodzi najekonomiczniej.
piątek, 14 grudnia 2012
Kurs gotowania wg. pięciu przemian
Zanim zaczęliśmy gotować poznaliśmy na czym polega tajemnica zdrowego odżywiania . |
W listopadzie postanowiłam nawiedzić moją kuzynkę, od jakiegoś czasu mieszkającą na Śląsku. Właściwie pojechałam tam na jej zaproszenie. Postanowiła sprawić mi na urodziny kurs gotowania wg. pięciu przemian potraw indyjskich w wersji wege.
Byłam strasznie ciekawa co tam się będzie działo i jak to wszystko zostanie podane. Od razu zaczęłam również sprawdzać jak dużo tego typu imprez dzieje się w Poznaniu. Ze wstępnego wywiadu dowiedziałam się, iż kursy gotowania odbywają się w Concordia Designe oraz w Spocie, w restauracji Goko / kursy sushi/. Zapewne nie są to miejsca jedyne. Ale wróćmy na Śląsk.Pojechałam już w piątek aby w sobotę z samego rana zgłębiać tajniki pięciu przemian. Coś niecoś o tej kuchni obiło mi się wcześniej o uszy, gdyż moja mama gotowała czasem wg. tych zasad i sama po dziś dzień mam jedną książkę na ten temat. Nie bardzo jednak wiedziałam na czym to wszystko polega. Zapamiętałam tylko liczne przyprawy na półce w naszej kuchni poopisywane dość dziwnie np. pieprz cayenne ostry.
Kuchnia pięciu przemian wywodzi się z Chin. Tam też wierzono, iż aby utrzymać w równowadze zarówno stan ciała jak i ducha trzeba się odżywiać wg. pięciu żywiołów,którym odpowiada pięć smaków. Drzewo to kwaśny, ogień jest gorzki, ziemia - słodka, metal - ostry, a woda - słony. Celem tej diety jest przygotowanie zdrowych, zrównoważonych i energetycznych posiłków,które mają również działanie lecznicze.
Drzewo - symbolizuje wiosnę, kolor zielony oraz smak kwaśny (np.: cytryna, natka pietruszki, koperek, kefir, jogurt naturalny, biały ser, mąka, drób, kwaśne owoce, pomidory i białe wino).
Ogień - symbolizuje lato, kolor czerwony i smak gorzki (np.: papryka chili, orzechy włoskie, czerwone wino, kawa, herbata, kasza gryczana, tymianek oraz bazylia).
Ziemia - symbolizuje późne lato, kolor żółty oraz smak słodki (np.: dynia, marchewka, groch, ziemniaki, słodkie owoce, orzechy laskowe, miód i jaja).
Metal - symbolizuje jesień, kolor biały i srebrny, a także smak ostry (np.: cebula, czosnek, ryż, kalafior).
Woda - symbolizuje zimę, kolor niebieski i czarny oraz smak słony (np.: sól, ryby morskie, wieprzowina, sery pleśniowe, wędliny, zimna woda).
Elementy te działają na siebie według określonych zasad. Przestrzeganie ich pozwala uzyskać harmonię w naturze i relacjach człowieka z nią.
Ważna jest kolejność dodawanych smaków, która powinna wyglądać tak -
• smak kwaśny
• smak gorzki
• smak słodki
• smak ostry
• smak słony
• znowu smak kwaśny
i tak dalej…
Według starożytnych taoistów cały wszechświat jest zorganizowany i zmienia się z rytmem energii pięciu przemian.
W czasie przyrządzania posiłków według pięciu naśladujemy naturalny bieg Pięciu Przemian w Przyrodzie i w ten sposób podłączamy się do naturalnego wiru kosmicznych energii we Wszechświecie. Zgodność energii pożywienia, energii kosmicznych, biologicznych i fizycznych pozwala osiagnać harmonię tych energii w naszym organiźmie, co w efekcie daje zdrowie i równowagę psychofizyczną.
Sprzęt już mamy, możemy gotować. |
Każdy ma indywidualny przepis i bierze się do jego realizacji. |
Dużoooooo przypraw |
Po prawej stronie Iza autorka kursu wraz z dziewczynami, pyszne warzywa w cieście smażone są właśnie na głębokim oleju |
Każdy przepis trzeba najpierw rozpracować. |
Warzywa w cieście |
Na koniec wspólnego gotowania wielka uczta. |
Najciekawsze przepisy umieszczam poniżej, i życzę miłego gotowania.
Raita
Ugotować kilka ziemniaków
D do miseczki wlać jogurt
O dodać pół łyżeczki kozieradki
Z pokrojone w kostkę ziemniaki
M uprażone przyprawy -
O wstawić rondelek na gaz
Z dodać 1 łyżeczkę ghee
M jedną łyżeczkę czarnej gorczycy /trzeba przykryć bo strzela/, jedną łyżeczkę startego imbiru i jedna czwarta łyżeczki chili
W sól
Wymieszać
D na górze położyć pokrojony pomidor i posypać natką pietruszki
Halawa czyli pyszny deser. Jeśli ktoś kiedyś był na przystanku Woodstock i jadł kaszę manną z rodzynkami od Krysznowców ten deser smakuje identycznie. Jak dla mnie pycha!!!!!!!!!!
W 600 ml wody
D kilka kropel cytryny
O wstawić garnek na gaz i zagotować
Z wsypać 10 dkg cukru trzcinowego lub 10 łyżek słodu, 5 łyżek rodzynek
M 1/2 łyżeczki gałki muszkatołowej
U prażyć orzechy /migdały/
O postawić garnek na gaz
Z dodać 1/2 kostki masła, stopić wsypać 200g kaszy manny, prażyć przez 10-15 min, mieszając drewnianą łyżką. Kiedy kasza będzie mieć złoty kolor a masło od niej oddzielać, zmniejszyć ogień i dolewać do niej słodki płyn. Drugą ręką cały czas mieszamy /ostrożnie może pryskać/. Szybko mieszać przez chwilę by nie powstały grudki, wrzucić uprażone orzechy. Przykryć i gotować tak długo aż kasza wsiąknie cały płyn.
Ryż Pulao
O rozgrzać lekko piekarnik
Z 2 łyżki masła stopić nie rumieniąc
wrzucić 2 ziemniaki pokrojone w kostkę
wsypać jedną łyżeczkę kminku indyjskiego
Wymieszać
M wsypać szklankę ryżu, 1/2 łyżeczki mielonej kolendry, dodać liść laurowy, 1/2 łyżeczki imbiru i trochę pieprzu
W wlać 2 i 1/2 szklanki zimnej wody, posolić 1 łyżeczką soli
Zagotować, zmniejszyć ogień, gotować do wchłonięcia wody
D pokropić sokiem z cytryny
O posypać odrobiną kozieradki
Z dodać 1/2 puszki odsączonego groszku
Wszystko ostrożnie wymieszać
Pakora czyli warzywa w cieście
W do miski wsypać sól i wlać 300 ml wody
D dodać 1 szklankę mąki razowej
O dodać łyżeczkę kurkumy
Z 1 łyżeczkę cynamonu, 2 łyżeczki kuminu i tyle mąki grochowej by ciasto było gęste
M 1 łyżeczkę mielonej kolendry, 1/2 łyżeczki chili
Wszystko wymieszać, ciasto powinno być gęste i pozostać na warzywach
Dowolne warzywa pokrojone na nieduże jednakowe kawałki - kalafior,brokuł, cukinia, marchew, seler, papryka, brukselka, dynia....
TEGO POSTA DEDYKUJĘ MAGDALENIE, DZIĘKUJĘ KURS BYŁ ŚWIETNY:))
ps. Małe sprostowanie- a więc jak się dowiedziałam już po opublikowaniu tego posta, kurs nie był stricte o diecie wg. pięciu przemian, a o zdrowym odżywianiu i gotowaniu w stylu wege po indyjsku. Jednak tak wiele razy było wspomniane o diecie pięciu przemian,iż ja sama się nią zafascynowałam i tak dokładnie ją opisałam. Po prostu nie mogłam stworzyć tego posta inaczej. :)
wtorek, 11 grudnia 2012
w Goko
Pan J. wykupił grupon, tak więc postanowiliśmy wybrać się do Goko. Powitał nas pan kelner, który zapytał o rezerwację oraz zaproponował zaprowadzenie do szatni. Zostawiliśmy kurtki i usiedliśmy przy dwuosobowym stoliku prawie przy drzwiach. To było mało komfortowe, ale niestety tak to jest kiedy rezerwuje się stolik w dzień, w którym się przybywa do restauracji. Niestety za każdym razem kiedy ktoś wchodził wiało mi po nogach, mimo zawieszonej przy drzwiach kotary. Poza tym miejsce mało intymne. Wystrój utrzymany w kolorach srebra, czerwieni i czerni, średnio przypadł mi do gustu. Przestrzeń urozmaicają japońskie matrioszki. Wystrój typowy jak dla japońskiej knajpy czyli minimalizm i raczej zimne wnętrze. I tu znów zaskoczyła mnie łazienka. Podążyłam do niej na koniec restauracji zaglądając do pierwszego napotkanego wnętrza. Jednak zamiast łazienki była tam bardzo przytulna przestrzeń ze stolikami i kilkoma krzesełkami. Łazienka umiejscowiona na samym końcu zaskoczyła mnie swoim bardzo nowoczesnym wyglądem. Początkowo myślałam, iż znów trafiłam do jakiegoś minimalistycznego pokoju konsumpcji utrzymanym w biało-czarnych barwach, jednak po chwili wpatrywania się we wszystkie sprzęty rozpoznałam pisuar i toaletę. Reszta była mało tradycyjna. Umywalka to szklana tafla, od której odbijała się woda w związku z tym okazała się niestety mało funkcjonalna,cała się opryskałam. Łazienka zrobiła na mnie jednak bardzo pozytywne wrażenie. Ale wróćmy do jedzenia. Zamówiliśmy- dwie zupy -Sake no misie shirui - podawane z cząstkami łososia, glonami wakame i serkiem tofu, oraz tajemniczym składnikiem, oraz Osuimono czyli łagodny bulion rybny dashi z makaronem udo, z wołowiną, paluszkiem krabowym i płatkiem omleta podawany z tajemniczym składnikiem. Do tego zamówiliśmy zestaw sushi Hokkaido, na który składał się
Futomaki sake yaki /ogórek, pieczony łosoś,serek, sos/ 6szt., california maguro /tuńczyk, awokado,sezam/4 szt., futomaki ebi ten /awokado, tobikko, krewetka w tempurze/ 6 szt., california sake /łosoś, serek, awokado, sezam + gunkan kani/ 2 szt.
Jeśli chodzi o zupy to chyba nastąpiła mała pomyłka, sake no miso shirui była zgodna z opisem jednak w tej drugiej nie pływał makaron, ani wołowina, ani krab, ani nawet omlet :(( Była za to bardzo podobna do miso shirui. Wyglądało na to, iż bazę mają tę samę zmieniają się tylko dodatki. Do naszej zupy zapomnieli chyba dodać ich dość sporo.Jeśli chodzi o sushi było okej. Postanowiliśmy zamówić również deser ja zamówiłam lody w tempurze, pan J. deser dnia czyli ananasa w tempurze. Mój deser był pyszny i fantazyjnie podany. Deser pana J. był smaczny, ale zbyt tłusty. Po dwóch kawałkach miałam dość. Desery były smaczne i podane w fantazyjny sposób.
Koszt zamówienia ok. 170zł w promocyjnym gruponie koszt wyniósł ok. 100 zł nielicząc drobnej dopłaty za zieloną herbatę, której grupon nie obejmował.
Jeśli chodzi o zupy to chyba nastąpiła mała pomyłka, sake no miso shirui była zgodna z opisem jednak w tej drugiej nie pływał makaron, ani wołowina, ani krab, ani nawet omlet :(( Była za to bardzo podobna do miso shirui. Wyglądało na to, iż bazę mają tę samę zmieniają się tylko dodatki. Do naszej zupy zapomnieli chyba dodać ich dość sporo.Jeśli chodzi o sushi było okej. Postanowiliśmy zamówić również deser ja zamówiłam lody w tempurze, pan J. deser dnia czyli ananasa w tempurze. Mój deser był pyszny i fantazyjnie podany. Deser pana J. był smaczny, ale zbyt tłusty. Po dwóch kawałkach miałam dość. Desery były smaczne i podane w fantazyjny sposób.
Koszt zamówienia ok. 170zł w promocyjnym gruponie koszt wyniósł ok. 100 zł nielicząc drobnej dopłaty za zieloną herbatę, której grupon nie obejmował.
piątek, 7 grudnia 2012
Naleśniki ze szpinakiem na sosie beszamelowym
Naleśniki ze szpinakiem
500g szpinaku mrożonego
2 pomidory
kilka plastrów żółtego sera
1 cebula
2 szklanki mąki
1 i 1/2 szklanki mleka
2 jajka
sól pieprz
orzechy laskowe
olej do smażenia
sos beszamelowy
2 łyżki masła
2 łyżki mąki
1 szklanka mleka
sól, pieprz, gałka muszkatołowa
Najpierw przygotowujemy i smażymy naleśniki. Do naczynia wsypujemy mąkę,mleko, jajka i szczyptę soli wszystko miksujemy mikserem na gładką masę. Po czym smażymy na oliwie dość duże w średnicy naleśniki.
W międzyczasie przygotowujemy szpinak na patelni podsmażamy pokrojoną w kostce cebulę i kiedy już będzie szklista dodajemy szpinak dodając również trochę mleka. Kiedy szpinak się rozmrozi dodajemy przyprawy -sól i pieprz oraz rozdrobnione orzechy. Tak przygotowany szpinak rozsmarowujemy na naleśnikach i zawijamy je w rulony. Wszystkie zwinięte naleśniki umieszczamy w naczyniu żaroodpornym i polewamy sosem beszamelowym.
Jeśli chodzi o sos robimy go następująco-
w garnku o małej średnicy stapiamy masło kiedy przyjmie płynną postać zdejmujemy z ognia i dodajemy mąkę. Wlewamy troszkę mleka i mieszamy tak aby pozbyć się grudek. Po czym dolewamy stopniowo mleko, mieszając tak aby mąka dobrze połączyła się z mlekiem. Doprowadzamy do wrzenia ciągle mieszając, w przeciwnym razie utworzą się grudy. Gotowym sosem polewamy naleśniki i na nich układamy okrojone w plastry pomidory i żółty ser. Zapiekamy w piekarniku ok. 40min. do godziny w temperaturze 150 stopni Celsjusza
.
500g szpinaku mrożonego
2 pomidory
kilka plastrów żółtego sera
1 cebula
2 szklanki mąki
1 i 1/2 szklanki mleka
2 jajka
sól pieprz
orzechy laskowe
olej do smażenia
sos beszamelowy
2 łyżki masła
2 łyżki mąki
1 szklanka mleka
sól, pieprz, gałka muszkatołowa
Najpierw przygotowujemy i smażymy naleśniki. Do naczynia wsypujemy mąkę,mleko, jajka i szczyptę soli wszystko miksujemy mikserem na gładką masę. Po czym smażymy na oliwie dość duże w średnicy naleśniki.
W międzyczasie przygotowujemy szpinak na patelni podsmażamy pokrojoną w kostce cebulę i kiedy już będzie szklista dodajemy szpinak dodając również trochę mleka. Kiedy szpinak się rozmrozi dodajemy przyprawy -sól i pieprz oraz rozdrobnione orzechy. Tak przygotowany szpinak rozsmarowujemy na naleśnikach i zawijamy je w rulony. Wszystkie zwinięte naleśniki umieszczamy w naczyniu żaroodpornym i polewamy sosem beszamelowym.
Jeśli chodzi o sos robimy go następująco-
w garnku o małej średnicy stapiamy masło kiedy przyjmie płynną postać zdejmujemy z ognia i dodajemy mąkę. Wlewamy troszkę mleka i mieszamy tak aby pozbyć się grudek. Po czym dolewamy stopniowo mleko, mieszając tak aby mąka dobrze połączyła się z mlekiem. Doprowadzamy do wrzenia ciągle mieszając, w przeciwnym razie utworzą się grudy. Gotowym sosem polewamy naleśniki i na nich układamy okrojone w plastry pomidory i żółty ser. Zapiekamy w piekarniku ok. 40min. do godziny w temperaturze 150 stopni Celsjusza
.
niedziela, 2 grudnia 2012
Soho
Dziś znów postanowiliśmy trochę pospacerować. Od Malty przez Śródkę aż po Stare Miasto. Mieliśmy zatrzymać się gdzieś na deser.Ostatnio ja wybrałam La Ruinę, tak więc tym razem przystałam na wybór pana J. i poszliśmy do Soho. Jakoś nigdy nie zachęcała mnie ta kafejka. Zawsze kojarzyła mi się z pewnego rodzaju nadętością. No ale postanowiłam odrzucić uprzedzenia i zjeść jak obiecywał pan J. pyszny deser. Zamówiłam malinę-czyli lody waniliowe z sosem malinowym i bezą z dodatkiem bitej śmietany. Pan J. z kolei zamówił brownie czyli kawałek mocno czekoladowego ciasta z lodami waniliowymi i migdałami. Do tego zamówiliśmy jeden imbryk czarnej herbaty. Jeden spokojnie starczył na dwie osoby. Deser pyszny jednak miałam już okazję jeść podobny w Cacao Republica. Tak więc smak nie był zbyt zaskakujący, jedynie beza była nowym dodatkiem. Deser był smaczny i dość spory, brownie pana J.również smakowity.
Tak jak początkowo byłam uprzedzona do tego miejsca, tak muszę przyznać, iż nie ma zimnego wnętrza tak jak sobie to wyobrażałam. Co prawda w środku trochę klaustrofobicznie i jeden stolik stoi zupełnie przy drugim, jednak samo wnętrze ciepłe i przytulne. Jeśli ktoś szuka intymnego miejsca bez zbędnych świadków podsłuchujących przypadkowo rozmowę zdecydowanie odradzam.
Co mnie rozbawiło to toaleta, dość nieproporcjonalna w stosunku do lokalu. Jest o wiele większa niż dystans między stolikami.
Myślę, iż jest to całkiem okej lokal aby wstąpić z samotnego spaceru, wypić coś ciepłego i poczytać gazetę /tych ci u nich dostatek/.
Wroniecka 2 Poznań
Dwa desery + jeden czajniczek herbaty ok. 40 kilka zł.
Tak jak początkowo byłam uprzedzona do tego miejsca, tak muszę przyznać, iż nie ma zimnego wnętrza tak jak sobie to wyobrażałam. Co prawda w środku trochę klaustrofobicznie i jeden stolik stoi zupełnie przy drugim, jednak samo wnętrze ciepłe i przytulne. Jeśli ktoś szuka intymnego miejsca bez zbędnych świadków podsłuchujących przypadkowo rozmowę zdecydowanie odradzam.
Co mnie rozbawiło to toaleta, dość nieproporcjonalna w stosunku do lokalu. Jest o wiele większa niż dystans między stolikami.
Myślę, iż jest to całkiem okej lokal aby wstąpić z samotnego spaceru, wypić coś ciepłego i poczytać gazetę /tych ci u nich dostatek/.
Wroniecka 2 Poznań
Dwa desery + jeden czajniczek herbaty ok. 40 kilka zł.
sobota, 1 grudnia 2012
w La Ruinie
W czwartek postanowiliśmy trochę pospacerować po Śródce i odwiedzić w końcu La Ruinę- kafejkę, o której czytałam już od dawna. Przy okazji spotkaliśmy jeszcze jedną kafejkę. I tak okazało się, iż na Śródce oprócz restauracji Vine Bridge są jeszcze dwie kafejki. W końcu osiągnęliśmy cel. Początkowo czuliśmy się mało komfortowo, lokalik przytulny ale widać, że żył swoim życiem. Obok ludzi prowadzących knajpkę, siedzieli ich znajomi i jeszcze dwójka obcych ludzi. Usiedliśmy przy stoliku prawie rozdeptując szwendającą się po całym lokalu małą Helenkę- córkę właścicieli /tak się domyślam/. Następnie uporczywie przyglądaliśmy się menu rozwieszonemu za barem. Pytajcie jeśli czegoś nie wiecie padło ze stolika obok. Zamówiliśmy wino oraz ciasto. Ja sernik, a pan J. ciasto czekoladowe. Umowa była taka, iż mieliśmy wymienić się w połowie ciastami aby spróbować każdego. Jak się dowiedziałam później, ciasta pieczone są przez właścicieli i zazwyczaj są dość nietuzinkowe. Ja jadłam bardzo delikatny sernik z posmakiem cytrynowym, pan J.z kolei ciasto czekoladowe bezmączne składające się tylko z czekolady. Oba były przepyszne. Jednak mimo, iż jestem czekoladowym potworem sernik wygrał konkurencję. Podobno w tę sobotę mają serwować sernik z chilii myhhhhhhhh, brzmi zachęcająco. Ciasta mają oryginalny smak i czuć,iż w przygotowanie ich włożona jest wszelka staranność, dobre jakościowo składniki i serce. Poza tym można tam również zjeść coś na ciepło, codziennie coś innego. Trzeba tylko zapytać co jest na stanie. Wystrój jest bardzo na luzie, ale klimatyczny zarazem. Na ścianach wiszą piękne zdjęcia z podróży m. in. z Kuby,Maroko, Tajlandii, Wietnamu i wielu wielu innych. Na ścianie wisi również odpowiedź na pytanie dlaczego La Ruina? Czarno-białe powiększone zdjęcie, na którym widnieje kafejka o takiej samej nazwie. Przypuszczam, iż pomysł na kafejkę również inspirowany był podróżami. Jeśli chodzi o wystrój najbardziej do gustu przypadła mi żółta szafka na naczynia z boku baru, oraz mały kącik z malusieńkim stolikiem i dwoma fotelami /jak dla krasnoludków/. Wdaliśmy się też w małą pogawędkę z właścicielami, zresztą bardzo sympatycznymi i komunikatywnymi. Tak jak początkowo wchodząc do lokalu czuliśmy się dość nieswojo, tak opuszczając go czuliśmy się już swobodnie, i zagadywaliśmy właścicieli o to czy owo. Gdyby były wątpliwości mały lokal wcale nie przeszkadzał w intymnej rozmowie. Para obok toczyła zupełnie niezależną rozmowę, my zresztą też mieliśmy taką chwilę. Można powiedzieć, iż moje wyobrażenie klimatu tego miejsca spełniło moje oczekiwania. La Ruina - małe kameralne miejsce, z klimatem gdzie można spróbować przepysznych ciast i nie tylko.Polecam.
Śródka 3, Poznan
Dwie porcje ciasta i dwie szklaneczki wina kosztowały nas ok. 50 zł
poniżej link do wywiadu z właścicielami La Ruiny, dla wszystkich ciekawych tego miejsca
http://fyrtel.org/la-ruina/
Śródka 3, Poznan
Dwie porcje ciasta i dwie szklaneczki wina kosztowały nas ok. 50 zł
poniżej link do wywiadu z właścicielami La Ruiny, dla wszystkich ciekawych tego miejsca
http://fyrtel.org/la-ruina/
czwartek, 22 listopada 2012
Bubble Planet
Od kiedy przeczytałam o Bubble Drink Bar chciałam tam zajrzeć. Mój ulubiony napój w jakże ciekawej formie. Będąc dziś w mieście natknęłam się na owy bar i postanowiłam wreszcie spróbować. Powitały mnie nowoczesne wnętrza, w jasnych kolorach -żeby nie powiedzieć zimnych. Rozświetlały je tylko nieco kolorowe dodatki i ciemne elementy baru. Podchodząc do baru od razu poprosiłam o instrukcję obsługi. Okazało się, iż mogę spróbować napoju herbacianego lub mlecznego, mogę wybrać jego smak i żelki jakie do niego wrzucę. Wybieram również wielkość napoju oraz czy czy wypiję go na ciepło czy zimno.
Na końcu zaproponowano mi oryginalną tajwańską wersję tego napoju czyli herbatę na pół z mlekiem i żelkami tapioki. Pomyślałam wypiję oryginał szczególnie, że lubiłam bawarkę.
Jak później doczytałam sam pomysł powstał na jednym z bazarów Tajpej w latach 80-tych. Tam też pomieszano gorącą czarną herbatę ze skondensowanym mlekiem, syropem owocowym lub miodem i dorzucili perełki tapioki. Do dziś w Tajwanie bubble tea sprzedaje się wprost z przenośnych straganów w kilkuset odmianach.Ciekawe jak tajwańskie napoje odnajdą się w Polskich realiach.
Póki co zamiast kilkuset odmian mamy kilka. Przede wszystkim mamy dwie bazy- herbacianą, w tym herbatę czarną, zieloną jaśminową lub czerwoną, o różnych smakach
/brzoskwinia, mango, truskawka, marakuja, guawa, tutti frutii oraz kiwii /oraz bazę mleczną i tutaj również możemy wybrać smaki /czekolada, śmietana,truskawka,jabłko, banan lub pinacolada. Do tego wszystkiego dorzucamy żelki lub kulki- np. tapioki o słodkim smaku lub karmelowym, truskawkowym, pomarańczowym, śmietankowym i jeszcze parę innych. Tak więc otrzymałam swój napój i rozsiadłam się na plastikowym krzesełku. Zabrałam grubą słomkę abym mogła powciągać przez nią wszystkie żelki. Kubek zalany był do pełna i zalakowany plastikową osłonką. Chcąc się przez nią przebić słomką rozlałam znaczną część na stół. Ehh, chcąc otworzyć tradycyjnie chyba również nie udałoby mi się to bez katastrofy. Ok, jak gdyby nigdy nic przeszłam do konsumpcji. Wypiłam kilka łyków. Chyba zbyt szybko bo miałam wrażenie, że zarówno herbata jak i żelki stoją mi na żołądku. Fuj. Nie byłam nawet w stanie zjeść wszystkich żelków.
Co mnie zaskoczyło mają tam scrabble i inne gry. To na plus. Obsługa bardzo sympatyczna, zorientowana i pomocna. Jednak miałam wrażenie, iż napój jest dość sztuczny i chyba po raz kolejny już się na niego nie skuszę. Polecam jednak wszystkim, którzy lubią tego typu nowości aby spróbować i samemu osądzić jak smakuje.
Mały napój, czyli 360 ml kosztuje 10 zł bez grosza, a duży, półlitrowy, 12 zł bez grosza – . W godzinach 17-18 jest 15 procentowa zniżka.
ul. Gwarna 10 (wejście od strony ul. 27 grudnia)
Na końcu zaproponowano mi oryginalną tajwańską wersję tego napoju czyli herbatę na pół z mlekiem i żelkami tapioki. Pomyślałam wypiję oryginał szczególnie, że lubiłam bawarkę.
Jak później doczytałam sam pomysł powstał na jednym z bazarów Tajpej w latach 80-tych. Tam też pomieszano gorącą czarną herbatę ze skondensowanym mlekiem, syropem owocowym lub miodem i dorzucili perełki tapioki. Do dziś w Tajwanie bubble tea sprzedaje się wprost z przenośnych straganów w kilkuset odmianach.Ciekawe jak tajwańskie napoje odnajdą się w Polskich realiach.
Póki co zamiast kilkuset odmian mamy kilka. Przede wszystkim mamy dwie bazy- herbacianą, w tym herbatę czarną, zieloną jaśminową lub czerwoną, o różnych smakach
/brzoskwinia, mango, truskawka, marakuja, guawa, tutti frutii oraz kiwii /oraz bazę mleczną i tutaj również możemy wybrać smaki /czekolada, śmietana,truskawka,jabłko, banan lub pinacolada. Do tego wszystkiego dorzucamy żelki lub kulki- np. tapioki o słodkim smaku lub karmelowym, truskawkowym, pomarańczowym, śmietankowym i jeszcze parę innych. Tak więc otrzymałam swój napój i rozsiadłam się na plastikowym krzesełku. Zabrałam grubą słomkę abym mogła powciągać przez nią wszystkie żelki. Kubek zalany był do pełna i zalakowany plastikową osłonką. Chcąc się przez nią przebić słomką rozlałam znaczną część na stół. Ehh, chcąc otworzyć tradycyjnie chyba również nie udałoby mi się to bez katastrofy. Ok, jak gdyby nigdy nic przeszłam do konsumpcji. Wypiłam kilka łyków. Chyba zbyt szybko bo miałam wrażenie, że zarówno herbata jak i żelki stoją mi na żołądku. Fuj. Nie byłam nawet w stanie zjeść wszystkich żelków.
Co mnie zaskoczyło mają tam scrabble i inne gry. To na plus. Obsługa bardzo sympatyczna, zorientowana i pomocna. Jednak miałam wrażenie, iż napój jest dość sztuczny i chyba po raz kolejny już się na niego nie skuszę. Polecam jednak wszystkim, którzy lubią tego typu nowości aby spróbować i samemu osądzić jak smakuje.
Mały napój, czyli 360 ml kosztuje 10 zł bez grosza, a duży, półlitrowy, 12 zł bez grosza – . W godzinach 17-18 jest 15 procentowa zniżka.
ul. Gwarna 10 (wejście od strony ul. 27 grudnia)
sobota, 3 listopada 2012
A Nóż Widelec po raz drugi
A Nóż Widelec część II
Wczoraj w leniwą sobotę postanowiliśmy zjeść coś smacznego nie gotując. W grę wchodziło kilka knajp m.in. Wiśniowy Sad lub A Nóż Widelec. Ostatecznie wybraliśmy się do tej drugiej. Menu jak zwykle krótkie i treściwe. Wybór padł na rybę, a dokładniej sandacza z puree ziemniaczanym i zasmażanym kalafiorem i kaparami. Będąc nieco uprzedzona do puree /przyjaciele mówili, iż tutejsze serwowane jest z paczki/chciałam zamówić ziemniaki smażone. Kelnerka uprzedziła mnie, iż zapyta kucharza czy mój wymysł jest możliwy do spełnienia. Kiedy wróciła oznajmiła mi,że owszem jednak ziemniaki smażone zupełnie nie pasują do całości, a puree lepiej się komponuje z całym daniem. Tak więc przystałam na puree, chyba zbyt wiele oczekując. Na danie czekaliśmy dość długo, ponad 30 min. Po takim oczekiwaniu naszym oczom ukazały się imponujące wizualnie dania. Jedno jest pewne oko można było nacieszyć, pytanie co z żołądkiem? Sandacz był smaczny, puree niestety zgodnie z wcześniejszym ostrzeżeniem z paczki, a kalafior niestety okazał się odsmażaną mrożonką. Na tym wszystkim rozrzucone zostały kapary, a wszystko to skąpane w dość dużej ilości tłuszczu. Jak dla mnie zbyt dużej ilości. Najsmaczniejsza z całego dania była ryba. Reszta ....trochę mnie zawiodła. No bo skoro knajpa cieszy się takim wzięciem dlaczego puree serwuje się z paczki, a wrzywa idą z mrożonek? Po zjedzeniu wszystkiego jak zwykle czułam się ciężko. Pan J. też czuł się średnio daniem ustaysfakcjonowany. On też otrzymał warzywa z mrożonek. Jego mięsko- wołowina było smaczne. Zastanawialiśmy się nad frytkami, czy są domowej roboty, ale chyba były.
Będąc już tam po raz kolejny stwierdziłam, iż mimo zmieniającego się sezonowo menu nie wiele się tam zmienia. Ziemniaki serwowane są głównie w formie zapiekanej lub co gorsza paczkowanego puree, natomiast jeśli chodzi o warzywa główną bazą są o zgrozo mrożonki: ((
Tak więc zgodnie z panem J. stwierdziliśmy, iż knajpa jest przereklamowana.
Tradycyjnie już pod koniec posiłku kelnerka spytała jak smakowało. Powiedziałam więc, iż dobre jednak zbyt tłuste. Żałuję tylko, iż nie wspomniałam o tym puree.
Sądząc jednak po ilości przewijanych się w lokalu klientów nie wielu osobą przeszkadzają owe kwestie. Lokal był dość znacznie obsiadywany. Ja jednak stwierdziłam, iż to była jedna z ostatnich wizyt tam. Aby odstąpić od tego postanowienia musiałabym chyba zdecydować się na tamtejsze pierogi. Mam nadzieję, że nie z paczki:))
Wczoraj w leniwą sobotę postanowiliśmy zjeść coś smacznego nie gotując. W grę wchodziło kilka knajp m.in. Wiśniowy Sad lub A Nóż Widelec. Ostatecznie wybraliśmy się do tej drugiej. Menu jak zwykle krótkie i treściwe. Wybór padł na rybę, a dokładniej sandacza z puree ziemniaczanym i zasmażanym kalafiorem i kaparami. Będąc nieco uprzedzona do puree /przyjaciele mówili, iż tutejsze serwowane jest z paczki/chciałam zamówić ziemniaki smażone. Kelnerka uprzedziła mnie, iż zapyta kucharza czy mój wymysł jest możliwy do spełnienia. Kiedy wróciła oznajmiła mi,że owszem jednak ziemniaki smażone zupełnie nie pasują do całości, a puree lepiej się komponuje z całym daniem. Tak więc przystałam na puree, chyba zbyt wiele oczekując. Na danie czekaliśmy dość długo, ponad 30 min. Po takim oczekiwaniu naszym oczom ukazały się imponujące wizualnie dania. Jedno jest pewne oko można było nacieszyć, pytanie co z żołądkiem? Sandacz był smaczny, puree niestety zgodnie z wcześniejszym ostrzeżeniem z paczki, a kalafior niestety okazał się odsmażaną mrożonką. Na tym wszystkim rozrzucone zostały kapary, a wszystko to skąpane w dość dużej ilości tłuszczu. Jak dla mnie zbyt dużej ilości. Najsmaczniejsza z całego dania była ryba. Reszta ....trochę mnie zawiodła. No bo skoro knajpa cieszy się takim wzięciem dlaczego puree serwuje się z paczki, a wrzywa idą z mrożonek? Po zjedzeniu wszystkiego jak zwykle czułam się ciężko. Pan J. też czuł się średnio daniem ustaysfakcjonowany. On też otrzymał warzywa z mrożonek. Jego mięsko- wołowina było smaczne. Zastanawialiśmy się nad frytkami, czy są domowej roboty, ale chyba były.
Będąc już tam po raz kolejny stwierdziłam, iż mimo zmieniającego się sezonowo menu nie wiele się tam zmienia. Ziemniaki serwowane są głównie w formie zapiekanej lub co gorsza paczkowanego puree, natomiast jeśli chodzi o warzywa główną bazą są o zgrozo mrożonki: ((
Tak więc zgodnie z panem J. stwierdziliśmy, iż knajpa jest przereklamowana.
Tradycyjnie już pod koniec posiłku kelnerka spytała jak smakowało. Powiedziałam więc, iż dobre jednak zbyt tłuste. Żałuję tylko, iż nie wspomniałam o tym puree.
Sądząc jednak po ilości przewijanych się w lokalu klientów nie wielu osobą przeszkadzają owe kwestie. Lokal był dość znacznie obsiadywany. Ja jednak stwierdziłam, iż to była jedna z ostatnich wizyt tam. Aby odstąpić od tego postanowienia musiałabym chyba zdecydować się na tamtejsze pierogi. Mam nadzieję, że nie z paczki:))
piątek, 2 listopada 2012
Zupa z dynii
Skoro Helloween, to i zupa z dyni obowiązkowa. Przepis dostałam od Justyny, którą pozdrawiam. Osobiście zupę wzbogaciłam lanymi kluskami i muszę powiedzieć, iż wyszła dość gęsta i treściwa.
Uwaga też na przyprawy, trzy suszone papryczki chili sprawiły, że zupa wyszła dość pikantna.
Nie trzeba też wiele składników aby ową zupę przygotować-
Lane kluski
Na gotującą się zupę wlewamy ciasto, nie mieszamy! żeby nie porwać łyżką.
I zupa gotowa!Smacznego
Uwaga też na przyprawy, trzy suszone papryczki chili sprawiły, że zupa wyszła dość pikantna.
Nie trzeba też wiele składników aby ową zupę przygotować-
Składniki
1kg dyni
1l bulionu warzywnego
1 por
1 cebula
2 ząbki czosnku
1 łyżeczka kminku
1 łyżeczka imbiru mielonego
pieprz cayenne lub odrobina chilii, sól,
pieprz
Dynię obrać oczyścić z nasion i pokroić w
kostkę. Porę i cebulę pokroić w talarki i usmażyć na oliwie. Pod koniec dać
posiekany czosnek. Dodać dynię i posypać przyprawami, chwilę smażyć. Przełożyć
do garnka, zalać bulionem i ugotować. Zupę zmiksować i doprawić do smaku.
- 3jajka
- 6 łyżek mąki z lekkim czubkiem
- zupa dyniowa
Rozbić jajka, dodać mąkę, bardzo dokładnie wymieszać aż będą pęcherzyki powietrza (nie dolewamy ani kropli wody).
Na gotującą się zupę wlewamy ciasto, nie mieszamy! żeby nie porwać łyżką.
I zupa gotowa!Smacznego
piątek, 26 października 2012
da Luigi
Do da Luigi chadzam już od dawna, ale chciałam o tym miejscu dopisać dopiero wtedy kiedy nawiedzę je po raz kolejny. Tak więc ładna pogoda, jeszcze wrzesień. Świeci słońce, centrum miasta, zakupy. Robię się coraz bardziej głodna. Tak więc umawiam się z panem J. pod Starym Browarem o godzinie 16. Ja jak zwykle na rowerze, tak więc i pan J. decyduje się przybyć rowerem. Spod Browaru kierujemy się bezpośrednio na ogródki do da Luigi. Ogródki pubów z naprzeciwka są zaprzyjaźnione , tak więc nawet jeśli w da Luigi nie ma miejsca można usiąść po sąsiedzku. Pizze kupujesz w da Luigi, piwo czy inne napoje w pubie. Ja jak zwykle zamówiłam tradycyjną dla siebie pizze z rucolą. Pan J. zamówił pizzę o autorskim składzie. Mimo, iż byłam głodna nie potrafiłam zmieścić w siebie aż całej pizzy. Moja była jak zwykle pyszna, oczywiście obowiązkowo polana oliwą z oliwek. Pizza pana J. była dla mnie smaczna jednak moja najlepsza. Niestety nie dałam rady zjeść całej.
Jeśli chodzi o umiejscowienie restauracji to leży na Woźnej, dość ruchliwej jeśli chodzi o ruch pieszych. Jednak nie zakłóca to spokoju przy stoliku.W restauracji styl dość eklektyczny i na granicy kiczu. Jednak ludzie tworzący to miejsce, /trzeba podkreślić, iż pracuje tam cała rodzina + reszta/ jest niepowtarzalna. Czuć to już od samego progu, jest bardziej rodzinnie niż pompatycznie, można się tam czuć jak w domu na obiedzie. Miła obsługa, jedzenie przepyszne -zwłaszcza pizza, uważam że jedna z lepszych w Poznaniu.
Polecam całym sercem.
Jeśli chodzi o umiejscowienie restauracji to leży na Woźnej, dość ruchliwej jeśli chodzi o ruch pieszych. Jednak nie zakłóca to spokoju przy stoliku.W restauracji styl dość eklektyczny i na granicy kiczu. Jednak ludzie tworzący to miejsce, /trzeba podkreślić, iż pracuje tam cała rodzina + reszta/ jest niepowtarzalna. Czuć to już od samego progu, jest bardziej rodzinnie niż pompatycznie, można się tam czuć jak w domu na obiedzie. Miła obsługa, jedzenie przepyszne -zwłaszcza pizza, uważam że jedna z lepszych w Poznaniu.
Polecam całym sercem.
czwartek, 25 października 2012
w Milano
Zupełnie nie spodziewałam się tego, iż moje 30 -ste urodziny spędzę w z panem J. pałaszując polędwiczki wieprzowe smakujące jak wołowina. Ale zacznijmy od początku. Właściwie to nawet nie wiedziałam dokąd jadę. Miałam tylko proste zadanie być gotowa na godzinę mniej więcej 18 i być głodną. Tak jak pierwsze zadanie było dość łatwe tak drugie ciężko było osiągnąć /Ci co mnie znają wiedzą dlaczego/. Tuż koło godziny 18 wsadzono mnie w samochód i rozglądałam się tylko dokąd jedziemy. Domyślałam się, iż tego wieczora będziemy jeść, jednak zupełnie nie wiedziałam gdzie. Nawet się nie domyślałam dokąd zmierzamy. Co prawda pan J. już wcześniej rekomendował mi tę restaurację, ale nie sądziłam iż odwiedzę ją tak szybko:) Co najciekawsze jeśli miałabym opisać wystrój zupełnie go nie pamiętam. Wiem tylko, iż na pewno było akwarium, do którego razem z panem J. zaglądaliśmy z ciekawością. Jeśli chodzi o typ restauracji to na pewno ta należy do bardziej eleganckich. Tak więc zupełnie się wyluzować nie można, przynajmniej ja nie mogłam. Do tego doszedł jeszcze fakt, iż czułam się trochę obserwowana przez znajomych pana J. zupełnie niespodziewanie siedzących tuż obok nas. Na szczęście kelnerzy z klasą ale i poczuciem humoru rozładowywali sztywną atmosferę. Wręczyli nam menu i powoli wzięliśmy się za wybieranie. Na makaron nie miałam ochoty tak więc zamówiłam wieprzowinę w sosie kurkowym. Pan J. zamówił tuńczyka lub łososia, już niestety nie pamiętam. Nie czekaliśmy zbyt długo na nasze zamówienie ok. 30 min. I voila ku naszym oczom ukazało się danie główne. Co prawda moja wieprzowina i sos kurkowy mało przypominały zamówienie. Jednak nie lustrując zbytnio zamówienia przystąpiłam do konsumpcji. Zaciekawiło mnie co prawda dlaczego w sosie nie widzę kurek, ale kontynuowałam. Po chwili pojawił się kelner mówiąc, iż zaszła pomyłka i otrzymałam wołowinę w sosie pieprzowym i czy zamienić zamówienie?Ja stwierdziłam, iż zostawimy tak jak jest poprosiłam jednak o sos kurkowy, gdyż miałam na niego straszną ochotę. Ową wołowinę więc jadłam na dwa sposoby zarówno w sosie kurkowym jak i w sosie pieprzowym. Z pieprzowym smakowało zdecydowanie najlepiej. Mimo, iż danie zostało pomylone zjadłam z wielkim apetytem i nie byłam wielce zasmucona z owej pomyłki. Na deser zamówiłam mus truskawkowy z panna cottą. Pan J. konsumował za to tiramisu, podobno najlepsze jakie jadł. Na mnie nie zrobiło piorunującego wrażenia. Zastanawiałam się dlaczego? przecież było dobre. To chyba fakt znudzenia się już smakiem tiramisu zdecydował o mojej opinii. Moja panna cotta smakowała mi za to bardzo.
Tak więc mimo wpadki z daniem głównym,z której wyszli z twarzą, kolację uważam nie dość, że za udaną to jeszcze bardzo smaczną! Polecam!
ps. Panie J. to były b. fajne urodziny
:)
Tak więc mimo wpadki z daniem głównym,z której wyszli z twarzą, kolację uważam nie dość, że za udaną to jeszcze bardzo smaczną! Polecam!
ps. Panie J. to były b. fajne urodziny
:)
Restauracja Milano
" Milano Sp. z o.o.
Al. Wielkopolska 42
60-608 Poznań
środa, 10 października 2012
Polędwiczki wieprzowe w sosie balsamiczno-truskawkowym
Dziś miałam wolną chwilę przed południem więc postanowiłam wyciągnąć pana J. do miasta aby coś zjeść. W odpowiedzi otrzymałam smsa treści- zjedzmy coś u mnie przecież mam kucharza. Tak więc pojechałam do Villi Malta do pana J. na obiad :) Wiedziałam, że się nie zawiodę bo już tam jadałam. Co prawda zazwyczaj jadałam dania z ręki pana J. niekucharza, ale sama potrawa wydała mi się na tyle ciekawa, iż bez względu z czyich rąk będzie serwowana postanowiłam spróbować. Powiedziałabym, iż byłam wręcz wniebowzięta, iż mogę dokonać tak niezwykłego kulinarnego odkrycia nie brudząc sobie rąk truskawkami. Zanim jednak dowiedziałam się co będzie na obiad pan J. wysłał mi kolejnego smsa - Na co masz ochotę? Właśnie są robione golonki zapiekane w piwie i ziemniakach lub tytułowe polędwiczki. Golonka?????fuj! Wyboru dokonałam natychmiastowo. Bałam się tylko tego, iż polędwiczki mogą być za słodkie. Krótko po tym kiedy dotarłam na umówione miejsce zaserowowano mi obiecane danie. Już sam sposób podania mnie zaskoczył. Ponieważ obok polędwiczek, podano makaron i roszponkę.Hmy... bardzo ciekawe dodatki. Wszystko miało bardzo delikatny smak i nie zdominowało polędwiczek, było tylko harmonijnym dodatkiem. Na polędwiczkach widniały całe truskawki, a smak sosu był naturalnie słodki i zgrywał się z mięsem. Makaron posypany był jakimś zielonym bardzo delikatnym ziołem, trudno mi było rozpoznać co to. Obok wesoło w nieładzie położono roszponkę, którą również spałaszowałam. Połączenie truskawek i polędwiczek mimo moich obaw okazało się wyśmienite:)) do tego makaron i roszponka. Mniam!!! A na deser niebiańsko słodki arbuz i trochę mniej słodka ale już kultowa (przynajmniej dla mnie i dla pana J) nektarynka. No i półtorej czakolady Rittera:))
ps. Spróbowałam pierszy raz w życiu owej golonki w piwie. Muszę powiedzieć, iż moje przerażenie owym mięsem chyba było nadwyraz wielkie. Świnka jak świnka, tylko ten tłuszczyk trzeba by było ominąć. Tak więc skrzętnie podjadałam panu J. kiedy szykował mi herbatę. Ziemniaczki, kapusta i goloneczka okej zwłaszcza dla amatorów takich dań.
Villa Malta
ul.Bnińska 16
Poznań
Co prawda nie wiem czy Villa Malta karmi klientów nie swojego hotelu, ale adres napiszę, a co:)
ps. Spróbowałam pierszy raz w życiu owej golonki w piwie. Muszę powiedzieć, iż moje przerażenie owym mięsem chyba było nadwyraz wielkie. Świnka jak świnka, tylko ten tłuszczyk trzeba by było ominąć. Tak więc skrzętnie podjadałam panu J. kiedy szykował mi herbatę. Ziemniaczki, kapusta i goloneczka okej zwłaszcza dla amatorów takich dań.
Villa Malta
ul.Bnińska 16
Poznań
Co prawda nie wiem czy Villa Malta karmi klientów nie swojego hotelu, ale adres napiszę, a co:)
poniedziałek, 27 sierpnia 2012
Ciasto z jabłkami
Ultra szybkie, mega proste i smaczne
Składniki
-4 jajka
-1szklanka cukru
-2szklanki mąki
-3/4 szklanki oleju
-5 jabłek
-1łyżeczka cynamonu
-1łyżeczka sody
-1łyżeczka proszku
Jajka ubijamy z cukrem,do tego dodajemy olej,mąkę,proszek i sodę oraz cynamon.Mieszamy.
Jabłka obieramy i kroimy w kostkę, dodajemy je do ciasta i mieszamy delikatnie.
Pieczemy 45 minut,do godziny zależnie od piekarnika w 180 stopniach.
Ciasto musi mieć kolor cynamonu pod koniec pieczenia.
A propos blachy,tutaj możemy wybrać blachę okrągłą,prostokątna czy wąska. W okrągłej będzie wysokie,w prostokącie wyjdzie ładny placek.
Jak widać łakomstwo nie pozwoliło mi sfotografować placka w całości.
Składniki
-4 jajka
-1szklanka cukru
-2szklanki mąki
-3/4 szklanki oleju
-5 jabłek
-1łyżeczka cynamonu
-1łyżeczka sody
-1łyżeczka proszku
Jajka ubijamy z cukrem,do tego dodajemy olej,mąkę,proszek i sodę oraz cynamon.Mieszamy.
Jabłka obieramy i kroimy w kostkę, dodajemy je do ciasta i mieszamy delikatnie.
Pieczemy 45 minut,do godziny zależnie od piekarnika w 180 stopniach.
Ciasto musi mieć kolor cynamonu pod koniec pieczenia.
A propos blachy,tutaj możemy wybrać blachę okrągłą,prostokątna czy wąska. W okrągłej będzie wysokie,w prostokącie wyjdzie ładny placek.
Jak widać łakomstwo nie pozwoliło mi sfotografować placka w całości.
niedziela, 26 sierpnia 2012
Placki z cukinii
Wczoraj zmobilizowana uwagami kuzynostwa, że już dawno nic na blogu nie znaleźli postanowiłam się poprawić i co nieco napisać. Ostatnio mój blog nieco umiera mimo tego, iż nadal regularnie gotuję. Tak więc nadrabiam zaległości i wlepiam kolejną propozycję kuchni tureckiej i znów w tle z cukinią.
-Placki z cukinii
Składniki
450 g cukinii
1 łyżeczka soli
8 łyżek posiekanej cebulki dymki / razem z zielonymi częściami/
1 starta mała cebula
8 łyżek świeżo posiekanego koperku
4 łyżki świeżo posiekanej pietruszki
115 g pokruszonego sera feta
4 lekko roztrzepane jajka
150 g zwykłej mąki pszennej
sól i pieprz
oliwa
Cukinię ścieramy na tarce, posypujemy solą i odstawiamy do odsączenia na 30 min. Odcisnąć płyn i osuszyć papierowym ręcznikiem / ja nie odsączałam/. Przełożyć cukinię do miski, dodać cebulkę dymkę, cebulkę, koperek, pietruszkę ser feta, jajka, mąkę. Doprawić do smaku solą i pieprzem oraz dokładnie wymieszać. Na średnim ogniu rozgrzać olej na patelni. Na gorący ogień wrzucać czubate łyżki mieszaniny. Smażyć partiami przez 5-6 min. ,obracając podczas smażenia tylko raz, aż placki będą chrupkie i złociste. Wyjąć z patelni, osączać na papierowym ręczniku. Podawać na gorąco.
Smacznego
-Placki z cukinii
Składniki
450 g cukinii
1 łyżeczka soli
8 łyżek posiekanej cebulki dymki / razem z zielonymi częściami/
1 starta mała cebula
8 łyżek świeżo posiekanego koperku
4 łyżki świeżo posiekanej pietruszki
115 g pokruszonego sera feta
4 lekko roztrzepane jajka
150 g zwykłej mąki pszennej
sól i pieprz
oliwa
Cukinię ścieramy na tarce, posypujemy solą i odstawiamy do odsączenia na 30 min. Odcisnąć płyn i osuszyć papierowym ręcznikiem / ja nie odsączałam/. Przełożyć cukinię do miski, dodać cebulkę dymkę, cebulkę, koperek, pietruszkę ser feta, jajka, mąkę. Doprawić do smaku solą i pieprzem oraz dokładnie wymieszać. Na średnim ogniu rozgrzać olej na patelni. Na gorący ogień wrzucać czubate łyżki mieszaniny. Smażyć partiami przez 5-6 min. ,obracając podczas smażenia tylko raz, aż placki będą chrupkie i złociste. Wyjąć z patelni, osączać na papierowym ręczniku. Podawać na gorąco.
Smacznego
wtorek, 7 sierpnia 2012
Czekolada na Werandzie
W tym samym dniu kiedy odwiedziłam Manekina załapałam się na czekoladę w Cafe Weranda.
Kafejka niezmiernie przyjemna, utrzymana w swojskim stylu. Drewniane meble w ciepłym odcieniu, na stole różowe gradiole, a z sufitu zwisają papierowe ozdoby. W ciepłe dni można również zajrzeć do ogródka. Ogródki są dwa. Jeden z przodu, gdzie można obserwować przechodniów, oraz drugi z tyłu gdzie można skryć się przed ciekawskimi. Ja byłam tak najedzona wcześniejszymi naleśnikami, iż zamówiłam tylko czekoladę. Znajomi wpadli tam za to na obiad i zamówili sałatki. Muszę przyznać, iż wyglądały imponująco. Jednej z gruszką i serem pleśniowym miałam okazję spróbować, była bardzo smaczna. Z kolei moja czekolada była okej. Ani nie było to szaleństwo wśród czekolad, ani też nie była zła. Po prostu była okej, powiedzmy, że spełniła moje oczekiwania. Może jedynie była ciut za gęsta. Jedyny poważny zarzut a propos kafejki to ceny. Zdecydowania wyższe niż Cocoroco Cafe czy w Cacao Republica / czekolada kosztuje ok.16 zł/. Jeśli chodzi o obsługę, znajomi którzy bywali tam częściej trochę na nich narzekali, ale ja nie mogę nic złego powiedzieć na podstawie tej jednej wizyty. Ludzie, którzy tam przychodzą są w różnym wieku od młodzieży aż po osoby w średnim wieku.
Jak się jednak okazuje Werand jest Poznaniu kilka - Weranda Lunch and Wine na Półwiejskiej,oraz Wernada Cafe Ristorante na ulicy Paderewskiego.
Weranda Cafe
ul. Świętosławska 10
61 - 870 Poznań
Kafejka niezmiernie przyjemna, utrzymana w swojskim stylu. Drewniane meble w ciepłym odcieniu, na stole różowe gradiole, a z sufitu zwisają papierowe ozdoby. W ciepłe dni można również zajrzeć do ogródka. Ogródki są dwa. Jeden z przodu, gdzie można obserwować przechodniów, oraz drugi z tyłu gdzie można skryć się przed ciekawskimi. Ja byłam tak najedzona wcześniejszymi naleśnikami, iż zamówiłam tylko czekoladę. Znajomi wpadli tam za to na obiad i zamówili sałatki. Muszę przyznać, iż wyglądały imponująco. Jednej z gruszką i serem pleśniowym miałam okazję spróbować, była bardzo smaczna. Z kolei moja czekolada była okej. Ani nie było to szaleństwo wśród czekolad, ani też nie była zła. Po prostu była okej, powiedzmy, że spełniła moje oczekiwania. Może jedynie była ciut za gęsta. Jedyny poważny zarzut a propos kafejki to ceny. Zdecydowania wyższe niż Cocoroco Cafe czy w Cacao Republica / czekolada kosztuje ok.16 zł/. Jeśli chodzi o obsługę, znajomi którzy bywali tam częściej trochę na nich narzekali, ale ja nie mogę nic złego powiedzieć na podstawie tej jednej wizyty. Ludzie, którzy tam przychodzą są w różnym wieku od młodzieży aż po osoby w średnim wieku.
Jak się jednak okazuje Werand jest Poznaniu kilka - Weranda Lunch and Wine na Półwiejskiej,oraz Wernada Cafe Ristorante na ulicy Paderewskiego.
Weranda Cafe
ul. Świętosławska 10
61 - 870 Poznań
poniedziałek, 6 sierpnia 2012
W Manekinie
Wczoraj postanowiłam wreszcie zjeść obiad na mieście. Nadrabiałam zaległości czyli postanowiłam zjeść naleśniki w Manekinie oraz obejrzeć wystawę w Narodowym Tycjan -Veronese - Tiepolo. Tak jak wystawa troszkę mnie zawiodła swoją objętością, tak naleśniki i Manekin sam w sobie miło mnie zaskoczył. Jeśli chodzi o naleśniki manekinowe to miałam już ich spróbować podczas swojego pobytu w Łodzi. Jednak jakoś tak wyszło, iż się to nie udało. Tak więc kiedy usłyszałam, że sieciówka ta wkracza do Poznania niezmiernie się ucieszyłam. Trochę mi zajęło zanim tam dotarłam, ale wreszcie się udało. Już samo wnętrze wygląda niezmiernie zachęcająco. Przy stoliku siedzi manekin obserwujący ludzi z zewnątrz. Lokal jest dość obszerny, ale obsługi jest na tyle dużo, iż ogarniają wszystko w miarę sprawnie. Wchodząc wzięłam ze sobą menu, gdyż nie wiedziałam czy kelnerka zbiera zamówienia przy stoliku czy też trzeba podejść aby zamówić. Zdążyłam wybrać naleśniki, kiedy podeszła kelnerka z podkładką i zapytaniem czy już wybrałam. Na moje zamówienie złożył się sok ze świeżych jabłek i naleśniki z cukinią i krewetkami /swoją drogą ciekawe połączenie/. W oczekiwaniu na naleśniki czytałam tamtejszą gazetę. Czekałam ok. 20 min. Trochę mi się dłużyło, no ale cóż. Sok otrzymałam wcześniej. Pół na pół soku i piany. Zdecydowanie za dużo piany. Sok rzeczywiście był ze świeżych owoców, był dobry. Naleśniki serwowane były z sosem do wyboru- pomidorowym,beszamelowym i grzybowym. Wybrałam beszamelowy, jakoś najbardziej mi pasował. Naleśniki spore, ale bardzo cienkie. Właściwie chyba więcej farszu niż ciasta. Smaczne, ale mogłoby być więcej krewetek. Chyba jeszcze większe wrażenie niż naleśniki zrobiło na mnie wnętrze Manekina. Zwłaszcza toaleta, która wyglądała jak z Alicji w Krainy czarów. Nie wiem czy tylko mi przychodzą do głowy takie myśli? Stolik wybrałam zupełnie przy wejściu w pierwszej części. Ta część lokalu była chyba najmniej atrakcyjna. Trzeba się zagłębić trochę bardziej aby odkryć fantazyjne wnętrze Manekina. Byłam nim zaczarowana. Jeśli chodzi o ludzi tam przychodzących to są to młodzi zazwyczaj młodzi. Niestety często jest tam dość tłumnie, zwłaszcza w godzinie obiadowej. Tak więc wybierając się tam w takiej porze trzeba uwzględnić,iż może być różnie z wolnym miejscem. Ceny bardzo przystępne, ja za swój zestaw zapłaciłam niecałe 20 zł. Polecam gorąco, na stanie naleśniki na słodko i słono jak również zupy i sałatki.
Manekin ul. Kwiatowa 3
Manekin ul. Kwiatowa 3
czwartek, 2 sierpnia 2012
Deser w Bumerangu
Wczoraj postanowiliśmy trochę poimprezować. Co prawda środek tygodnia jak się okazało nie był najlepszym terminem /wszędzie pustki/. Jednak trochę klubów odwiedziliśmy, a w jednym nawet chwilę zagrzaliśmy miejsce. Chcąc zmienić kolejny club stwierdziliśmy, iż przysiądziemy gdzieś na deser. Ciężko upolować jakąś deserwonie krótko przed północą. Coś zawsze można znaleźć, ale wybór kiepski. W końcu zdecydowaliśmy się na Bumerang Cafe i Lunch. Kafejka znajduje się na samym starym rynku i jest maleńka. Mimo, iż wnętrze jest bardzo klaustrofobiczne w środku urządzone jest ze smakiem i przytulnie. Pani kelnerka nie dała nam długo czekać i przyniosła od razu karty. Po chwili też podeszła aby odebrać zamówienie. Co do obsługi nie mam najmniejszych wątpliwości. Miła i dość sprawna. A co jeśli chodzi o jedzenie?? Jak się okazuje w Bumerangu możemy zarówno wypić kawę jak i zjeść ciasto. Przy większym apetycie możemy też wciągnąć pierogi lub sałatkę. Jak na tak mały lokalik wybór dość spory. Ja zamówiłam deser lodowy fitness, na który składały się lody sorbetowe, jogurt naturalny, płatki i owoce. Zamówiłam go gdyż przywodził mi na myśl pyszne śniadanka pałaszowane w Indiach /jogurt naturalny z owocami i płatkami/. Deser był smaczny, wszystko w nim było świeże. Tylko dlaczego z owoców królowały w nim tylko banany i jabłka /nie przepadam za nimi jakoś specjalnie/ , a lodów była tylko jedna kulka??? Nie brakowało za to jogurtu i płatków. Czułam się nieco zawiedziona moim deserem. Oprócz tego, iż każdy zamówił swój deser, zamówiliśmy też jeden wspólny panna cotta z czekoladą. Tak więc i tego deseru miałam okazję spróbować. Deser smaczny, ale bez nadzwyczajnych rewelacji. Tak więc podsumowując. Desery smaczne, ale bez nadmiernego entuzjazmu. Zarówno lokal jak i ogródki przed nim przyjemne. Wieczorem kiedy czasem dokucza chłód możesz pałaszować lody opatulona kocykiem.
Bumerang Cafe & Lunch
Ulica Stary Rynek 52,
Poznań
środa, 1 sierpnia 2012
Marchewkowe wariacje na temat zupy
Dawno mnie tu nie było. Za mną dwu tygodniowy obóz harcerski, i już parę dni w Poznaniu.
Postanowiłam nadrobić zaległości blogowe.
Na dobry początek inspiracje marchewkowe
Zupa marchewkowa
Składniki
1kg marchewki najlepiej młodej
1l wody /ok.brałam na oko/
2 piersi z kurczaka
kostka rosołowa /dawkowanie jak na kostce/
natka pietruszki
pieprz
imbir
kurkuma
Sposób przygotowania
Wrzucamy wszystko do jednego dużego garnka. Tzn. wodę, marchewkę, którą najpierw oczywiście myjemy i obieramy, kroimy na części /nie za małe i nie za duże tak aby potem łatwo można było zetrzeć je na tarce lub zmiksować/. Z piersi z kurczaka odkrawamy wszystkie zbędne dodatki pt. tłuszczyki i inne /no chyba, że je lubimy/i także dorzucamy do reszty.Dodajemy przyprawy i kostkę.
Gotujemy do czasu aż marchewki zmiękną i mięso się ugotuje. Wyławiamy mięso i marchewki oczywiście nie wylewając wody, w której się gotowały. Ona posłuży nam jako baza do zupy. Marchew najlepiej zmiksować na papkę lub zetrzeć na tarce. Najlepiej zmiksować wtedy zupa będzie miała konsystencje kremu. Poniżej zdjęcie marchewki tartej, zupełnie nie wiem dlaczego starłam ją zamiast zmiksować. Wrzucamy ją po tych wszystkich zabiegach z powrotem do wody w której się gotowała. Kuczaka kroimy w kostkę i również wrzucamy do wywaru. Natkę pietruszki kroimy i wrzucamy do reszty. Gotujemy przez chwilę. Dodajemy przyprawy w razie gdyby ich pierwsza dawka była za mała i voila zupa gotowa!
Kiedyś taką zupę jadłam u przyjaciela. To właśnie on zainspirował mnie aby samemu taką przygotować . Jest ona bardzo łatwa w przyrządzeniu i nie wymaga wielu składników. Na te ciepłe dni wydaje się być idealna. Zresztą nie tylko na ciepłe dni. Jest naprawdę bardzo smaczna.
Postanowiłam nadrobić zaległości blogowe.
Na dobry początek inspiracje marchewkowe
Zupa marchewkowa
Składniki
1kg marchewki najlepiej młodej
1l wody /ok.brałam na oko/
2 piersi z kurczaka
kostka rosołowa /dawkowanie jak na kostce/
natka pietruszki
pieprz
imbir
kurkuma
Sposób przygotowania
Wrzucamy wszystko do jednego dużego garnka. Tzn. wodę, marchewkę, którą najpierw oczywiście myjemy i obieramy, kroimy na części /nie za małe i nie za duże tak aby potem łatwo można było zetrzeć je na tarce lub zmiksować/. Z piersi z kurczaka odkrawamy wszystkie zbędne dodatki pt. tłuszczyki i inne /no chyba, że je lubimy/i także dorzucamy do reszty.Dodajemy przyprawy i kostkę.
Gotujemy do czasu aż marchewki zmiękną i mięso się ugotuje. Wyławiamy mięso i marchewki oczywiście nie wylewając wody, w której się gotowały. Ona posłuży nam jako baza do zupy. Marchew najlepiej zmiksować na papkę lub zetrzeć na tarce. Najlepiej zmiksować wtedy zupa będzie miała konsystencje kremu. Poniżej zdjęcie marchewki tartej, zupełnie nie wiem dlaczego starłam ją zamiast zmiksować. Wrzucamy ją po tych wszystkich zabiegach z powrotem do wody w której się gotowała. Kuczaka kroimy w kostkę i również wrzucamy do wywaru. Natkę pietruszki kroimy i wrzucamy do reszty. Gotujemy przez chwilę. Dodajemy przyprawy w razie gdyby ich pierwsza dawka była za mała i voila zupa gotowa!
Kiedyś taką zupę jadłam u przyjaciela. To właśnie on zainspirował mnie aby samemu taką przygotować . Jest ona bardzo łatwa w przyrządzeniu i nie wymaga wielu składników. Na te ciepłe dni wydaje się być idealna. Zresztą nie tylko na ciepłe dni. Jest naprawdę bardzo smaczna.
Subskrybuj:
Posty (Atom)