wtorek, 29 maja 2012

Pyra Bar

Postanowiliśmy wpaść do Pyra baru na obiad aby Magda mogła spróbować tradycyjnego pyra z gzikiem. Ja zresztą sama byłam ciekawa tamtejszego menu. Wiele osób polecało mi tę knajpę i mówiło,że nie jest drogo. Bar jest samoobsługowy, tak więc samemu zabierasz menu, wybierasz stolik/ można usiąść również na zewnątrz/, a także odbierasz swoje danie. W menu zapiekanki ziemniaczane, pyry z gzikiem czy też placki ziemniaczane z różnymi dodatkami czy sałatki. Każda potrawa oczywiście obowiązkowo zawiera pyry. Ja zamówiłam Pyranię - czyli talarki ziemniaków zapiekane z mintajem w sosie koperkowo - cytrynowym z selerem naciowym i mozzarellą. Moja zapiekanka była dobra ale bez większego entuzjazmu. Seler naciowy jakoś wcale nie komponował mi się z całą resztą, może kawałki były zbyt duże? Poza tym smak sosu mógłby być bardziej wyraźny. Za to bardzo smakowały mi placki ziemniaczane Hungry podjedzone od Kamyka. To były placki ziemniaczane z wieprzowiną, papryką, cebulą, pomidorami i kwaśną śmietaną. Pyry z gzikiem też były niczego sobie. Bardzo dobrze przyprawiony twarożek.

Pyry z gzikiem

Placki hungry, przepyszne!!!!!!!

Zapiekanka ziemniaczana z mintajem i selerem naciowym.


Śmietany nie żałowali.

Pyra bar
ul. Strzelecka 13 61-845 Poznań

Noc restauracji


25 maj, noc restauracji. Wieczór zapowiadał się ciekawie, wydrukowana lista restauracji, spotkanie z przyjaciółką i perspektywa dobrego jedzonka. Tego wieczoru bardzo chciałam odwiedzić La Scalę. Restaurację, którą długo obserwowałam od zewnątrz jak i od kuchni zaglądając przez  okno zaplecza. Praktycznie zawsze się na nią natykałam kiedy wędrowałam do Dragona, a swego czasu było to dość często. Rożno niestety miała inną wizję wieczoru. Zaproponowała Girasole Trattoria na ul. Żydowskiej. Tak więc tam się udałyśmy. Menu zapowiadało się smacznie, zamówiłam jedno z dań wieczoru -TAGIATELLE AL NERO DI SEPIA CON GAMBERI czyli makaron tagliatelle barwiony sepią, podany z dużymi krewetkami w skorupkach, małżami, z dodatkiem białego wina i aromatycznych przypraw.  Przy zamawianiu dań wieczoru czas oczekiwania był krótszy i trwał ok. 30 minut. Nie mam pojęcia ile trzeba  by było czekać na zwykłe danie z karty. Przy czym dania z karty nie były nadzwyczajnie finezyjne. Typowe dania kuchni włoskiej w polskiej restauracji. Trattoria pękała w szwach, ale udało nam się znaleźć stolik. Niestety był to stolik na samym końcu i miałam widok na średnio przyjemny dla oka grill. W końcu się przesiadłam i wydawało się zdecydowanie lepiej. Kiedy zajmowaliśmy stolik byłam przekonana, że zapewne długo będziemy oczekiwać na menu. Na kartę dań czekaliśmy jednak chwilkę, za to na samo jedzenie czekaliśmy zbyt długo. W międzyczasie dostałyśmy - ja wino, a Ania wodę. Początkowo dyskutowałyśmy i cierpliwie czekałyśmy na nasze przysmaki. Jednak  stawałyśmy się coraz bardziej głodne. Po ok. 45 minutach oczekiwania zaczęłyśmy się niepokoić. Zapytałam więc panią kelnerkę, która kręciła się gdzieś koło nas jaki jest dalszy czas oczekiwania. Nikt nawet nas o niczym nie raczył informować, a my robiłyśmy się coraz bardziej złe. Nasza kelnerka dziwnym trafem w ogóle się nie pojawiała. W końcu gdy oczekiwałyśmy już godzinę stwierdziłyśmy, że wychodzimy. Podeszłyśmy aby zapłacić i nawet tam, gdzie stały trzy osoby z personelu nie zwrócono na nas uwagi. Postanowiłyśmy sprawdzić jak wygląda sytuacja w La Scali. Miałyśmy nadzieję, że chociaż tam radzą sobie lepiej niż w Trattori. Byłam wściekła gdyż głodna, wcześniej podarowałam sobie kolację, a na następny posiłek nie miałam cierpliwości dłużej czekać. W końcu dotarłyśmy do La Scali mijając po drodze bar  Pika Pika, który również brał udział w nocy restauracji i był wypełniony po brzegi. Wpadłyśmy do La Scalii, gdzie brak było rozszalałych tłumów. Tam w tle można było usłyszeć pianino na żywo , a dwóch panów kelnerów w białych koszulach spokojnie sunęło po sali. Wnętrze robiło wrażenie, gdyż z zewnątrz restauracja ta wydawała się dużo mniejsza. Wolnych stolików nie było zbyt wiele, ale zalazłyśmy jeden. Oczywiście pierwsze co zrobiłyśmy to spytałyśmy się o czas oczekiwania. Kiedy usłyszałyśmy 40 minut postanowiłyśmy zrezygnować. Kolejne 40 minut??? To już wolę zjeść grzankę z serem w domu, pomyślałam.  Tak więc noc restauracji uważam za kompletną klapę. Restauracje nie radziły sobie z wyzwaniami tego wieczoru, czas oczekiwania wydłużający się o ponad połowę obiecanego czasu to dla mnie zbyt wiele. I tak wieczór z obietnicą finezyjnych dań zakończył się kieliszkiem wina i  grzanką z serem domowej roboty.Ehhhhhhh

poniedziałek, 28 maja 2012

Kawiarenka Szyciowa Nitka

O tej ciekawej kawiarence dowiedzieliśmy się od Magdy, która na co dzień mieszka w Warszawie. Ponieważ w ten weekend postanowiła nas odwiedzić zobaczyliśmy to miejsce razem.Nitka to przede wszystkim miejsce, w którym możesz coś uszyć, wyhaftować, wyszydełkować, zrobić coś na drutach lub wyfilcować. Na każdym kroku możesz otrzymać pomocną radę od założycielek kafejki. Dwóch rezolutnych dziewczyn, które otworzyły to miejsce z pasji. Codziennie są tam organizowane warsztaty, a oprócz szycia można się tam uraczyć ciastem / wydawało się domowej roboty/. Wyglądało apetycznie jednak nie miałam okazji spróbować, wypiłam za to sok ze świeżych pomarańczy i grejpfrutów - był bardzo dobry.
Piszę o tej kafejce, ponieważ uważam ją za nader ciekawą i jedyną w swoim rodzaju. Co prawda kawa i herbata są tu tylko dodatkiem do szycia, ale warto zobaczyć te ciekawe wnętrza. Ja nie przepadam zbytnio za szyciem, ale szukałam tam inspiracji względem wystroju wnętrz. Można się tam przekonać, że białe ściany nie oznaczają mało kolorowego wnętrza.












Można też było poczytać ciekawe książki, jak widać nie tylko o szyciu.



I zjeść ciasto z truskawkami.


Lub uszyć truskawkę.



Więcej o  nitce poniżej


http://www.nit-ka.pl/



Nitka -  ul Wergiliusza 47B
60-461 Poznań





poniedziałek, 21 maja 2012

Bar mleczny Kalina

Dziś kiedy odwiedziliśmy Kórnik, poczuliśmy iż na głodniaka nie da rady go opuścić. Tak więc postanowiliśmy poszukać jakiejś restauracji. Większość była obsypana gośćmi komunijnymi w związku z tym zamknięta dla ludzi z zewnątrz. Natrafiliśmy na jedną otwartą restaurację, wyglądającą bardzo zachęcająco -Nestor. Jednak kiedy już wygodnie rozsiedliśmy się na patio przeglądając menu, pan kelner poinformował nas ,że czas oczekiwania może sięgać  nawet 45 minut. Wcześniej powiedziano nam, iż będziemy oczekiwać na zamówienie 30 minut. Hmy...Pan kelner wydawał się wyraźnie ucieszony z naszej rezygnacji. My za to coraz bardziej głodni i źli postanowiliśmy pojechać na obiad do domu. Jednak po drodze wpadliśmy na inny genialny pomysł, iż skoro jedziemy przez Dębiec odwiedzimy kultowy bar mleczny Kalina. Tam we trójkę zapłaciliśmy tyle co za jedną osobę w Nestorze. Wiadomo, trudno porównywać bar z taką restauracją, ale od razu humory nam się polepszyły. Bo czyż nie robi się weselej kiedy danie serwują Ci szybko,a  ze stolika słyszysz donośne SCHABOWY PROSZĘ ODEBRAĆ!!!!!!! Zamówienie nie było skomplikowane dewolaj z frytkami i surówką. Co prawda surówki wyglądały średnio świeżo, ale ja wybrałam tę najlepiej się prezentującą- z kapusty kiszonej. Muszę powiedzieć,że jak na danie za 15 zł było całkiem, całkiem. Zero wyrafinowania, po prostu zwykła porcja mięsa, ale zarówno mięso jak i frytki smakowały świeżo. Początkowo mocno się opierałam żeby tam pójść gdyż bary tego typu kojarzyły mi się głównie z osobami bezdomnymi. Jednak bar Kalina na Dębcu obfituje w osiedlowych gości i nie budzi złych skojarzeń. Liczyłam co prawda na kluski śląskie, których w menu niestety nie było.Jednak szybko znalazłam alternatywę. Początkowo myślałam, że dam sobie spokój z recenzowania tego baru, ale potem pomyślałam, że tego typu bary to już prawie miejsca kultowe. Zapewne specyficzne tylko dla naszego kraju. Poza tym bary mleczne polecane są wprzewodnikach typu  Lonely Planet, a to już o czymś świadczy. Myślę,że to nie jest zły pomysł zabrać tam jakiegoś gościa z zagranicy. Oczywiście jeśli jest wyluzowany i nie preferuje tylko i wyłącznie ekskluzywnych restauracji. Pamiętam, że kiedyś zaprowadziłam tam kolegę z Indii, aby spróbował typowo polskich specjałów. Myślę, iż był zadowolony zarówno ze smaków, których tam zakosztował jak i z cen.

Chłodnik

Chodnik litewski, hmy...tylko dlaczego litewski skoro jest typowo polską zupą?Jak wyczytałam chłodnik jest zarówno polską jak i litewską zupą.Żeby nie było,że promuję tylko nietradycyjną kuchnię dziś dla odmiany kuchnia staropolska. Nie bardzo wiem jak ta zupa powinna smakować, ponieważ w moim domu chyba nigdy nie gościła. Jadłam ją tylko raz w życiu podczas uczty staropolskiej w liceum. Nie bardzo pamiętam jej smak, za to doskonale wiem jak powinna wyglądać i jaki mieć kolor. Jej wygląd jest bardzo zachęcający, a natykając się w sklepie na botwinkę postanowiłam spróbować ją przyrządzić. Przygotowuje się ją dość szybko nie trzeba jej gotować /oprócz buraczków/. Tak więc przygotowanie tej zupy wydało mi się bajecznie łatwe. Ściągnęłam przepis z internetu i w krótkim czasie wyczarowałam chłodnik. Niestety było to parę dni wcześniej, kiedy na dworze było chłodno tak więc doszłam do wniosku, że chłodna zupa w chłodny dzień nie jest zbyt szczęśliwym pomysłem. W gorący dzień kiedy apetyt jest nieco stępiony zapewne smakuje wyśmienicie. W zimny dzień nasuwa się tylko jedno pytanie- nie da rady tego podgrzać??? Jeszcze jedna refleksja nasuwa mi się na temat tej zupy, ciężko ją właściwie dobrze doprawić,  wszystkie składniki mają tak mało wyraźny smak, że aby zupa nie była bez wyrazu trzeba trochę nad nią popracować.Oto przepis.


  • jeden duży lub dwa mniejsze pęczki botwinki z młodymi buraczkami
  • dwa średnie zielone ogórki
  • około pięciu rzodkiewek
  • 2-3 ząbki czosnku (niekoniecznie jak ktoś nie lubi)
  • litr kefiru, jogurtu naturalnego a najlepiej dobrego zsiadłego mleka
  • pół pęczka koperku
  • pęczek szczypiorku
  • sok z połowy cytryny
  • sól, pieprz, łyżeczka cukru
  • jajka (pół albo całe na talerz)
Jak robimy chłodnik?
Zaczynamy od botwinki, którą kroimy razem z buraczkami najdrobniej jak się da. Wrzucamy ją do garnka, zalewamy wodą, tak żeby całość była zalana ale wody nie było zbyt dużo, solimy (niezbyt dużo bo będzie można później dosolić), dodajemy łyżeczkę cukru i gotujemy około kwadransa aż kawałki buraków będą miękkie. Gdy się wywar ugotuje dodajemy do niego sok z cytryny. W czasie gdy botwinka się gotuje ścieramy  na tarce o dużych oczkach ogórki i rzodkiewkę, siekamy szczypiorek i koperek, mieszamy z mieszamy z kefirem/jogurtem/zsiadłym mlekiem i do tego dodajemy rozgnieciony czosnek. Wywar z botwinki lekko chłodzimy żeby nie był zbyt gorący i wszystko razem mieszamy, doprawiamy solą i pieprzem po czym wstawiamy do lodówki żeby zrobił się fajnie zimny. Przed podaniem wrzucamy do niego jajka podzielone na ćwiartki lub połówki i ew. dodajemy świeży koperek i szczypior.


Pralinka

Załatwiając coś w okolicy Łazarza stwierdziłam, iż wpadnę razem z przyjaciółką do Pralinki. Bardzo przyjemna kafejka. Ma nieco inny charakter niż te w centrum miasta, ale można się tam całkiem swojsko poczuć. Wystrój jest utrzymany w brązach, na ścianach ogromne zdjęcia w spokojnej kawowej kolorystyce. Kafejka sama w sobie dość mała i wąska, ale człowiek nie czuje się tam zbyt klaustrofobicznie. To nie była moja pierwsza wizyta w tym miejscu. Przyciągnięta wcześniejszymi dość przyjemnymi doznaniami smakowymi postanowiłam znów uraczyć się jakimś pysznym ciastem. Wybór jest naprawdę szeroki, od tradycyjnego placka drożdżowego po wyrafinowane torty, lody włoskie i koktajle. Ja postanowiłam zamówić sernik na ciemnym spodzie polany na wierzchu galaretką i porzeczkami. Spróbowałam również tortu kajmakowego. Sernik był smaczny, jednak bez większego entuzjazmu. Za to tort kajmakowy był przepyszny mimo tego, iż był bardzo słodki. Biszkopt przełożony bitą śmietaną oraz podwójna masa kajmakowa. Przedobre było to ciasto. Minusem knajpki była toaleta zamykana na klucz, co dla mnie osobiście trąci prl-em, oraz to że trzeba odnosić brudne naczynia do kasy. Poza tym bardzo polecam. Knajpka bardzo lubiana, gdyż zawsze przesiadują tam jakieś osoby. Co ciekawe pojawia się tam dużo ludzi zazwyczaj w średnim wieku i starszych, przy niewielkiej liczbie młodzieży. Czuć też, że ludzie tam przychodzący to zazwyczaj stali bywalcy mieszkający gdzieś niedaleko,którzy traktują wyjście do Pralinki jako miłą odskocznię od codzienności.

czwartek, 17 maja 2012

Tureckie specjały

To danie często przyrządzam. Kurczak+ odpowiednie przyprawy, papryka, koperek, sparzone rodzynki i w wersji oryginalnej orzechy pinii /ja zamieniam na prażone nasiona słonecznika/.

Naleśnik z kurczakiem i sałatka warzywna. Mniam!


Turecka herbata, serwowana w takich oto małych szklaneczkach i z małymi łyżeczkami. Cukier do herbaty obowiązkowo w kostkach. Jeden komplet takich szklaneczek postanowiłam przywieźć do Polski, małe łyżeczki dostałam z kolei w prezencie od przyjaciółki. Niestety jako zwolennik dużych kubków rzadko w nich pijam. Herbata turecka (çay) jest bardzo aromatyczna i mocno słodzona. Pije się ją wszędzie, o każdej porze i przy każdej okazji, mimo upału dochodzącego do 40°C. Popularne są także herbaty ziołowe, na przykład: napary z lipy, z szałwii czy świeżego oregano. 



Pizza po turecku czyli Pide - płaski chleb przypiekany w piecu, na który kładzie się ser, mielone mięso i warzywa. Pide mogą być małe i okrągłe (zawsze cienkie) lub duże i podłużne.



Tureckie pierożki Manti. Danie to jest najstarsze w kuchni tureckiej, pochodzi ze Środkowej Azji. Jest to lubiana i znana potrawa Turków na całym świecie. W oryginalnych przepisach pierogi manti przygotowuje się w małe formy. Te małe pierogi manti są gotowane w wodzie, do której dodajemy przecieru pomidorowego. Turcy zamieszkujący Środkową Azję nazywają to danie “Cocore”. Przygotowanie jest bardzo czasochłonne, ale danie jest pyszne. Danie serwuje się jako pojedynczy posiłek. Gdy odcedzimy pierogi, pozostała woda jest wykorzystywana do zup. W prowincji Bolu danie posypuje się mieszanką rozgniecionych orzechów włoskich i twardego sera. W niektórych przepisach dodaje się 2-3 łyżki stołowe przecieru pomidorowego do gotującej się wody przed dodaniem pierogów manti. Danie nazywa się “Tatar Boregi”, w niektórych regionach występuje jako “Tatar Borek”. Forma pieczona zwana jest manti. Przed dodaniem wrzącej wody, pierogi manti można piec w piekarniku o umiarkowanej temperaturze do czasu uzyskania złocistego brązu. Następnie danie polewa się gorącym rosołem do zmiękczenia; podawać z jogurtem i sosem pomidorowym.



Warzywa z mięsem mielonym. Było tak dobre, że ledwo zdążyłam zrobić zdjęcie przed zjedzeniem.



Jak Turcja to nie obędzie się bez kebabu, który był stałym punktem naszego menu. Trzeba podkreślić, iż tam był bardzo ekonomicznym pomysłem na obiad. Popijać trzeba tradycyjnym jogurtem -Ayran – z dodatkiem wody i soli, a więc rozrzedzony, bardzo smaczny i pasujący niemalże do każdej ciepłej i zimnej potrawy.


Nieodłącznym dodatkiem do wszystkich dań a zwłaszcza przystawek i sałatek są oliwki oraz pozyskiwana z nich oliwa.

Gotowanie z Mustafą



Restauracja mało wysokich lotów, ale jak smakuje. Żaden kucharz by się nie powstydził.


W trakcie sjesty arbuzy i melony dojrzewające w pełnym słońcu.

Najlepsze tureckie śniadanie. Naleśniko - podpłomyki z białym serem i pietruszką w środku. Nie mogłyśmy się nimi najeść.


Prowizoryczna restauracja, w tle słynne tureckie piwo Efes.




Targ rybny w Stambule







Lizaki na gorąco

Można było wybrać kolory i smaki.

Muszę dodać,że kuchnia turecka jest jedną z tych, która najbardziej przypadła mi do gustu. Dużo warzyw, przypraw. To do mnie przemawia.

niedziela, 13 maja 2012

Stolica Gazpacho- czyli daleko na południe w Hiszpanii

Potrawy być może mało hiszpańskie, ale całkiem smaczne.

Na pierwszym planie najlepsze lody ever! Z kawałkami orzechów i karmelu. Niestety zupełnie nie pamiętam nazwy lodów oraz firmy, która je produkuje. Pamiętam za to gdzie znajduje się lodziarnia, i jeśli jeszcze raz zawitam do Alicante to zapewne tam dotrę.

Typowo hiszpańskie danie -paella
Oparta jest przede wszystkim na ryżu z dodatkiem szafranu, podsmażanym i gotowanym na metalowej patelni z dwoma uchwytami (tzw. paellera lub paella). W zależności od odmiany, paella może zawierać kawałki np. owoców morza, mięsa królika, drobiu i różnych warzyw. Podawana jest jako danie główne lub jako pierwsze danie. Zazwyczaj jada się ją na obiad – uznawana jest za danie zbyt ciężkostrawne na wieczorny posiłek. Paella powinna być spożywana bezpośrednio z naczynia, w którym ją przygotowano.


Typowo hiszpańska zupa, występująca nawet w filmach Almodovara- Gazpacho
Nie wymaga gotowania i jest podawana na zimno (jeśli nie ma czasu na jej schłodzenie, można dorzucić kostki lodu). Składa się zazwyczaj z surowych warzyw, octu i oliwy z dodatkiem rozmoczonego chleba. Niegdyś składniki gazpacho krojone były ręcznie, obecnie zazwyczaj do ich rozdrobnienia używa się miksera. Do zupy często podaje się, umieszczone w osobnych miseczkach dodatki (np. okruchy chleba, drobno pokrojone warzywa, jajka, szynkę, oliwki czy orzechy), które można według uznania samemu dorzucać do zupy.
Nie jest pewne skąd pochodzi nazwa zupy. Przyjmuje się, że może się ona wywodzić z łaciny – od słowa caspo, czyli "drobne kawałeczki" – lub z arabskiego (a dokładniej mozarabskiego) słowa oznaczającego rozmoczony chleb. Nie wiadomo również w jaki sposób gazpacho dotarło do Andaluzji – Paula Wolfert uważa, że przybyło ono wraz z Maurami, natomiast Raymond Sokolov – że pochodzi ono od Rzymian, którzy mieli zwyczaj jadać chleb namoczony w oliwie.
Jedną z popularniejszych odmian gazpacho jest odmiana andaluzyjska (gazpacho andaluz), oparta na pomidorach, najlepiej bardzo dojrzałych i miękkich, do których dodaje się zazwyczaj ocet, oliwę, czosnek, paprykę, zielony ogórek i chleb.



No i Jazdonik jak zwykle mało tradycyjnie- makaron 4 sery

Jedna z restauracji na deptaku. Można było jeść i obserwować życie uliczne.

Poranna kawa. Tak jak inni nie mogą obejść się bez porannej kawy, tak mi ciężko obejść się bez porannej herbaty.

No i bardzo miła kafejka. Bardzo malutka w środku, ale za to bardzo ekspansywna na zewnątrz.

sobota, 12 maja 2012

Callaloo, zielona zupa z Karaibów

Składniki-

·         2 łyżki oleju z orzechów ziemnych
·         2 drobno posiekane cebule, lub jedna duża
·         2 ząbki czosnku przeciśnięte przez praskę
·         ¾ kg liści szpinaku (lub innej zieleniny tego rodzaju)
·         1 młoda cukinia (niekoniecznie)
·         1 papryka chili drobno pokrojona
·         ½ l bulionu z kurczaka lub warzywnego
·         1,5 łyżeczki kuminu
·         1,5 zmielonej kolendry
·         250 ml mleka kokosowego
·         250 ml słodkiej śmietanki
·         sól
·         sok z limonek 


Ja zamiast oleju z orzechów ziemnych użyłam z arachidowych, szpinak wzięłam mrożony, 400ml mleka kokosowego i 100 ml zwykłego mleka /nie używałam śmietany/, aby zupa była bardziej sycąca dodałam makaron małe kolanka.


 

Sposób przygotowania

1.      Na oleju podsmażyć cebulę, czosnek i pozbawione pestek chili, dodać po chwili przyprawy i poddusić jeszcze chwilkę. Jeśli oprócz liściastej zieleniny używamy cukinii lub np. okry (którą też oczywiście można dodać do zupy) należy je dodać w tym momencie. Następnie dolać wszystkie płyny i pogotować kilka minut./ ja w tym momencie dodawałam mrożony szpinak/ Autor przepisu zaleca gotowanie przez 30 minut. Dodać liście i pogotować 5 minut. Zmiksować zupę dokładnie i podawać z odrobiną mleka kokosowego i soku z limonki. 


Trochę kolendry i best cumin powder prosto z Indii. Uwaga! Nie mylić cuminu z kminkiem.

 http://pl.wikipedia.org/wiki/Kmin_rzymski



 I gotowa zupa. Przepis nie jest moim autorskim. Dostałam go od przyjaciół, a oni chyba jeszcze od kogoś. 

Efekt jest jak opisuje właścicielka przepisu zaskakujący.